wtorek, 28 sierpnia 2012

01. Ślubno-poślubny galimatias Lucjusza Malfoya




[ UWAGA, po drugich gwiazdkach, występuję scena nie odpowiednia dla osób poniżej 18 roku życia. Jeżeli więc, nie chcesz aby autorka zniszczyła Ci psychikę, to omiń ten akapit :-)] 

Kto powiedział, że to właśnie miłość jest tym, co popycha nas przed ołtarz? Kto uznał, że musimy być szaleńczo zakochani aby wziąć ślub? I czy naprawdę, musimy dobrze znać człowieka aby zdołać go poślubić? A co jeśli, wszystko odbywa się w odwrotnej kolejności?

        Lucjusz Malfoy stał zniecierpliwiony pod wspaniałym, gotyckim ołtarzem, czekając na wybraną mu wybrankę swego życia. Bardziej znudzonym od niego, wydawał się być jedynie kapłan, który zakrył usta dłonią, by nie pokazywać pełnego kompletu uzębienia wszystkim zgromadzonym. Reszta gości za to, wydawała się być tak podniecona całym wydarzeniem, że Lucjusz nie mógł nawet znieść ich widoku. Gdyby od niego to zależało, poślubiłby ją bez tego całego zbiegowiska. Przynajmniej z jego konta nie ubyłoby kilku zer.

Gdy drzwi się otworzyły, ksiądz westchnął głęboko, a inni zwrócili oczy w stronę panny młodej i ojca ją prowadzącego. Dziewczyna – Marlene, ubrana była w białą, dość skromną, jak na skalę wydarzenia, sukienkę. Obcisły gorset i lekko poszerzany dół, a na głowie welon, który teraz przykrywał również jej twarz. Malfoy uśmiechnął się cynicznie, tak naprawdę nawet do końca nie wiedział, jak ona wygląda. Spotkał ją kilkanaście razy w życiu, nigdy jednak nie spędzili razem więcej niż godziny. Teraz miał spędzić z nią całe życie, bez możliwości wyjścia bocznymi drzwiami. Ojciec panny młodej dopilnował żeby Lucjusz zachował wierność, nakazując mu złożyć wieczystą przysięgę. Gorszego teścia wyobrazić sobie nie mógł; przebiegły, apodyktyczny i wszędzie węszący podstęp. 

O swojej przyszłej żonie zdania nie miał. Była od niego prawie dwadzieścia lat młodsza i właśnie skończyła Hogwart. Taka była umowa, zaraz po skończeniu przez nią szkoły, miał zaciągnąć ją przed ołtarz. Wcześniej, nie chciał jej widzieć częściej niż to konieczne. Wolał nie pamiętać jej jako dziecka. Byłaby to czysta dewiacja. Teraz jednak nie wyglądała jak podlotek. Lucjusz od razu zwrócił uwagę na jej piersi, mimo, że ściśnięte były do granic możliwości gorsetem, wydawały się być znacznie większe niż przed rokiem. 

Kiedy stanęła przed nim, Lucjusz przypomniał sobie szybko, że powinien zdjąć tę cholerną firankę z jej twarzy. Zrobił więc, tak jak pomyślał. Dziewczyna podniosła ciemnozielone oczy i spojrzała na niego z niepokojem. Cienie pod oczami zdradziły, że z całą pewnością całą noc przepłakała. Przesunął dłonią po jej policzku i uśmiechnął się nieznacznie. Odwzajemniła, jednak w wyjątkowo sztuczny sposób. 

Malfoy pomyślał, że na szczęście wypiękniała. Miała teraz delikatne rysy twarzy, wyostrzone kości policzkowe i wydatne wargi. Jedynym co mógł jej zarzucić, było to, że wyglądała na wyjątkowo zmęczoną. Poza tym musiał przyznać, że bardzo mu się podobała. Nawet gdyby nie była mu wybrana, zapewne zechciał by ją spotkać w swoim łóżku. 

Ksiądz zaczął odprawiać ceremonię, a przyszła żona Lucjusza błądziła wzrokiem po świątyni. Cała jej rodzina wydawała się być wzruszona. Zawsze zdawali się być skłonni, by zrobić wszystko, żeby wydać za niego, któraś z córek. Ten przyglądając się kobietom siedzącym w pierwszej ławce, zaczął dziękować niebiosom, że to właśnie Marlene została wybrana.Wszystkie trzy siostry były wyjątkowo brzydkie i wyglądały jakby właśnie zjadły sporego rozmiaru konia. 

Po drugiej stronie, siedziała za to rodzina Malfoyów, którzy o dziwo, też wyglądali na przejętych. Z wyjątkiem ojca – Abraxasa, który stał z miną, jakby ktoś mu powiedział, że po weselu zamkną go w Azkabanie. Na zmianę wywracał oczami, robił niezadowolone miny albo uśmiechał się cynicznie, kiedy któraś z sióstr panny młodej zaczynała szlochać. Lucjusz prosił go żeby zachował chociaż odrobinę taktu, ale ten uznał, że jak jest cyrk, to muszą być i klauni. Jedyne na co się zgodził, to na bycie miłym w stosunku to przyszłej żony syna, której zresztą, było mu niesamowicie żal. Jej rodziny nie tolerował i gdyby nie to, że był to jeden z najsławniejszych rodów czarodziei, z pewnością posłałby ich wszystkich w diabły.
Po wstępnym obejrzeniu gości, z których połowy oczywiście nie znał, próbował złapać kontakt z wybraną mu wybranką, ona jednak peszyła się przy każdym spotkaniu ich oczu. Lucjusz bał się pomyśleć co przyjdzie, gdy dojdzie do pocałunku, o nocy poślubnej nie wspominając.

Gdy trzymał jej dłoń w swojej, przy składaniu przysięgi, czuł jak drży. Jednak jej głos był skupiony i mocny, nie drgnął ani razu. Najwyraźniej nie chciała okazywać słabości przy wszystkich gościach. Musiał przyznać, że to mu imponowało. Jedynym o czym teraz myślał, było to, by w końcu się stąd wyrwać i zaszyć w czeluściach sypialni. Czekał go jednak jeszcze żenujący spektakl, w którym miał grać szczęśliwego, zafascynowanego swoją żoną męża. Gdyby tylko wiedzieli, że małżeństwo to, jest zwykłym kontraktem, nie tyle krzywdzącym dla niego, co dla niej. On się wyszalał; alkoholu za kołnierz nie wylewał, podróżował i był z tyloma kobietami, że do końca życia powinno mu wystarczyć. Kiedyś musiał się ustatkować i założyć rodzinę. Chciał być za kogoś odpowiedzialnym. Marlene jednak została nie sprawiedliwie potraktowana przez ojca i uznana za notę przetargową. Lucjusz wątpił, żeby w Hogwarcie można było się w jakikolwiek sposób wyszumieć. Nałożono na nią ogromny ciężar i tylko od niego zależało, jak wielkie osiągnie rozmiary.

Gdy kapłan wygłosił oklepaną regułkę „może pan pocałować swoją żonę” w kącikach oczu kobiety znowu zgromadziły się łzy. Lucjusz położył rękę na jej policzku, przyciągając do siebie.

- Spokojnie – szepnął jej w usta, po czym złożył na nich delikatny pocałunek.

Czując jego troskę, uspokoiła się lekko. Wychodząc z kościoła, pod rękę ze swoim mężem, starała się uśmiechać. Nie wychodziło jej to już tak sztucznie jak w kościele, jednak Lucjusz widział, że w dalszym ciągu zbiera jej się na płacz.


***


    Wesele było udręką; tańczenie z ciotkami, kuzynkami, siostrami i Bóg jeden wie, z kim jeszcze. Wpychanie jedzenia i popijanie gorzką wódką, chociaż to ostatnie sprawiało Lucjuszowi najwięcej przyjemności. Po kilku kieliszkach wszystko wydawało się być lepsze.
Kiedy wreszcie udało mu się usiąść przy swojej żonie, ta wydawała się być nie tyle co zmęczona, co zrozpaczona, a wtedy ktoś zakrzyknął się na całą salę wykrzykując „gorzko, gorzko”. Dziewczyna spojrzała na Lucjusza, a jej zielone oczy był już zupełnie obojętne. Wstali i czyniąc honory, pogrążyli się w pocałunku. Musiał przyznać, że jej miękkie wargi były idealne do całowania, nie stawiała oporu, oplotła ręce wokół jego szyi, a on dłonie trzymał na jej biodrach.

Wtedy też poprosił ją do tańca. Gdy puszczono muzykę, uznał, że wybór piosenki był największym faux pas popełnionym na tym ślubie. Głosiła o pięknej, nadzwyczajnej miłości; wyśnionej i idealnej niczym wyjętej z romansu. Dziewczyna jednak roześmiała się, kładąc głowę na jego ramieniu.

Po północy, zabrał ją do domu. Było to niedaleko od miejsca, gdzie jeszcze kilkudziesięciu gości bawiło się w najlepsze, przepijając roczną wypłatę pana młodego.


***

     Lucjusz Malfoy zgodnie z tradycją, przeniósł żonę przez próg dworku. Po jej wyrazie twarzy wyczytał jednak, że wydawało jej się to zbyteczne. Gdy postawił ją na posadzce salonu, uśmiechnęła się gorzko, obserwując swój nowy dom.

- Dasz mi wody? – zapytała, nawet na niego nie patrząc. Bez słowa poszedł po szklankę. Podał jej i ich spojrzenia się spotkały. Pierwszy raz byli zupełnie sami i oboje wiedzieli, co za chwilę się wydarzy. Upiła łyk i postawiła szkło na stoliku. Zauważył, że była zupełnie trzeźwa. Najwyraźniej pragnęła przejść przez to bez znieczulaczy. – Mógłbyś być moim ojcem.

Żachnęła się, siadając na kanapie i chowając twarz w drobnych dłoniach. Płakała. Lucjusz wiedział, że miała rację, zawsze zdawał sobie z tego sprawę, jednak porozumienie zawarte między dwoma rodami, wymagało poświęceń.

- Aczkolwiek bardzo młodym ojcem – mruknął, siadając obok niej.  Chciał zażartować, ale nie wyszło mu to najlepiej. Zdjął więc krawat i rozpiął kilka guzików koszuli, które go niemiłosiernie uwierały. Zupełnie nie wiedział, jak ma ją podejść żeby mu zaufała, a przynajmniej odrobinę się rozluźniła.

- Dlaczego nie wybrałeś Kate? – spytała, mając na myśli swoją starszą siostrę, którą Lucjusz osobiście uważał za straszydło i to najgorsze w swoim rodzaju. Początkowo właśnie ją miał poślubić, jednak po negocjacjach z ojcem kobiet, wybrał jej młodszą siostrę, która przynajmniej nie wydawała się być idiotką. Było to trochę „kupno kota w worku”, jednak doszedł do wniosku, że gorsza od Kate być nie może. Miał rację, była lepsza i to znacznie. Nie chciał jej tego tłumaczyć, gdy nie doczekała się więc odpowiedzi, spytała o drogę do łazienki.

Wstała, a Lucjusz polecił jej, żeby szła za nim. Weszli po schodach na górę do sypialni, gdzie znajdowała się jedna z wielu łazienek. Dziewczyna weszła i zatrzasnęła się w niej na dobrą godzinę, podczas której blondyn starał się nie zasnąć. Zmęczenie i krew zmieszana z alkoholem nie były sprzymierzeńcami czuwania. Podszedł do jednej z szuflad i odszukał eliksir wzmocnienia. Wypił jednym łykiem. Musiał przyznać, że pomógł, bo przestał czuć się przemęczony. Usiadł na łóżku i wpatrywał się w brązowe drzwi łazienki.

Gdy w końcu wyszła, ubrana była w krótki, jedwabny szlafrok, a grube, rude loki poruszały się wdzięcznie z każdym jej ruchem. Wydała mu się być bardziej pociągająca niż w sukni ślubnej. Lekkim krokiem podeszła i usiadła koło niego.

-Przepraszam – powiedziała cicho, odgarniając włosy do tyłu. – Denerwuję się.

Lucjusz wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu, a dziewczyna spojrzała na niego niepewnie, gładząc materiał szlafroka. Przez chwilę się zawahał, jednak objął ją w tali i posadził na kolanach. Nie miał pojęcia, czy powinien z nią najpierw porozmawiać, czy od razu wziąć się do sedna. Zdecydował się na drugą opcję. Patrzyła mu w oczy z niepokojem, gdy rozwiązywał pasek, by zdjąć z niej cienką tkaninę. Przygryzła wargę, zapewne czuła się skrępowana tym, że siedzi w samej bieliźnie na jego kolanach, kiedy on w dalszym ciągu był w pełnym, ślubnym zresztą, ubraniu.

- Nie mam najmniejszego zamiaru, cię skrzywdzić – powiedział, przyciągając ją bliżej siebie za biodra. Westchnęła cicho, kiwając głową. Lucjusz nie miał ochoty na dłuższą konwersację, zaczął więc całować jej szyję. Czuł, że się opiera, ale zaczęło go to nawet bawić, nigdy nie doświadczył czegoś takiego. Zazwyczaj kobiety lgnęły do niego i czekały aż zechce na nie spojrzeć. Wyjątkiem okazała się jego żona, która zapewne, właśnie obmyślała plan ucieczki z jego kolan.

 Przeniósł pocałunki na jej usta, robiąc to w sposób wyjątkowo namiętny.  Rękoma błądził po jej plecach, brzuchu i biodrach. Czuł jej nierówny oddech na policzku i drżące ręce na swoich ramionach.
Gdy przestał zajmować się jej ustami, spojrzał na nią, a ona uśmiechnęła się nieznacznie. Rozsunął zapięcie stanika, ale zanim zdążył go zdjąć, ona przytrzymała miseczki dłonią. Po raz kolejny uśmiechnął się cynicznie i zmarszczył brwi z rozbawieniem. Pani Malfoy najwyraźniej nie było tak wesoło, jak małżonkowi, bo spojrzała na niego niemal z rozpaczą.

- Marlene, chcesz o tym porozmawiać? – zapytał, siląc się na powagę.

- Nabijaj się dalej, proszę bardzo – prychnęła wściekle. – Wiem, że przez to łóżku przewinęło się pół damskiej części miasta, ale dla mnie to naprawdę trudne. Właściwie to nawet cię nie znam.

- One też mnie nie znały – zażartował po raz kolejny, zresztą, niefortunnie. Dziewczyna próbowała wstać, ale przytrzymał ją. – Przepraszam, taki żart, dla rozluźnienia atmosfery.

- Ktoś ci kiedyś mówił, że masz paskudne poczucie humoru?

Roześmiał się i zdjął jej stanik. Odgarnął włosy na jej plecy, by zobaczyć piersi, a dziewczyna oblała się rumieńcem. Gdy zaczął je pieścić, jęknęła cicho. Musiał przyznać, że były idealne. Duże i kształtne, dokładnie takie jakie lubił. Kobieta jakby nie móc znieść, że ciągle jest ubrany, zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Trzęsły się jej ręce, więc postanowił jej pomóc i po chwili Marlene mogła przyjrzeć się jego umięśnionym barkom. Przejechała drobną dłonią po obojczyku, kiedy on wrócił do jej piersi.

Przekręcił się i położył ją na łóżku, napierając na nią swoim ciałem. Zdjął ostatnią część jej ubrania, poczym zajął się własnymi spodniami. Rozpiął rozporek i zsunął je na ziemię.  Tak samo zrobił z bokserkami. Dziewczyna wydała z siebie dziwny dźwięk, przyglądając się jego nabrzmiałej męskości. Zaczął błądzić rękoma po jej ciele, wprawiając ją w coraz większe zakłopotanie. Gdy doszedł do jej kobiecości, odruchowo chwyciła jego dłoń. Ten uśmiechnął się i zupełnie nie zwracają uwagi na protesty, wsunął dwa palce w jej wnętrze. Wydała z siebie niemy krzyk, a Malfoy zajął się jej ustami, ponownie całując je zachłannie. Czuł, że rozluźniło ją to, więc poruszał rytmicznie palcami. Gdy skończył, dziewczyna wiedząc, co się za chwilę stanie, wstrzymała oddech. Rozsunął kolanem jej nogi i wszedł w nią delikatnie. Mimo to, kobieta znowu krzyknęła, przygryzając nerwowo wargę. Zaczął ją całować, chcąc by nie skupiała się na bólu, który z pewnością odczuwała. Od samego początku był pewien, że to jej pierwszy raz.
Gdy unormowała oddech, zaczął się w niej równo i miarowo poruszać. Z każdym pchnięciem jego bioder, wydawała z siebie cichy jęk. Przyśpieszył ruchy czując, że jego żona coraz mocniej reaguje na każdy z nich. Nie mylił się, wkrótce pewniej się w niego wtuliła, czując przechodzące przez jej ciało spełnienie. Wkrótce i jego ogarnęła rozkosz; opadł bezwiednie na łóżku, starając się unormować oddech. Kobieta od razu podniosła się by wstać, ale złapał ją i przyciągnął do siebie, obejmując mocno. Położyła głowę na jego piersi, a ten poczuł łzy spływające na jego skórę. Podniósł jej twarz i uśmiechnął się do niej najserdeczniej jak tylko potrafił.

- Wszystko się ułoży – szepnął. – Musisz mi tylko zaufać.

Wtuliła się w niego, jednak tej nocy nawet nie zmrużyła oka.


***

    Lucjusz Malfoy pośpieszany przez żonę, zwlekł się z łóżka około południa. Przez chwilę miał nadzieję, że poprzedni dzień był jedynie koszmarem ze słodkim zakończeniem. Mylił się, dziewczyna w popłochu szukała czegoś w szafie. Stała w samej bieliźnie, co sprawiło, że Lucjusz przypomniał sobie wczorajszą noc. Musiał przyznać, że mimo jej niedoświadczenia, był to najlepszy seks w jego życiu. A może właśnie jej niewinność potęgowała doznania?

- Pomóc ci? – zapytał, podchodząc do niej i obejmując ją w pasie. Zadrżała lekko, odwracając się do niego.

- Cholerna, zielona sukienka – wymamrotała.  – Przyniosłam ją tu wczoraj.

- Kochanie, w drugiej szafie. Pośród moich koszul raczej jej nie znajdziesz – wyrecytował, uśmiechając się złośliwie. Dziewczyna oblała się rumieńcem, który potęgował również fakt, że ten nawet na chwilę nie oderwał od niej rąk. – Jest jeszcze wcześnie, nie panikuj. Spałaś dzisiaj?

Pokręciła przecząco głową, próbując uwolnić się z jego objęcia.

- Uwierz mi, że ten obiad stresuje mnie bardziej niż noc poślubna. Gdybym mogła, wysłałabym moją rodzinę w kosmos. Oni są straszni. Do tego twój ojciec. 

- Moim ojcem się nie martw. Obiecał, że będzie dla ciebie miły. Poza tym naprawdę cię polubił.

Przybliżył usta do jej i pocałował ją. Czuł, że sprawia jej to coraz więcej przyjemności.

- Dla mnie, nie dla mojego ojca. Jak się nie pozabijają, będzie wspaniale – powiedziała, po czym wyrwała się w końcu z ramion męża i zniknęła w szafie, szukając kreacji. Malfoy nie mógł zaprzeczyć, ich ojcowie darzyli się tak fałszywą i udawaną przyjaźnią, że wystarczyło jedno słowo, by zaczęli się kłócić. Obaj wywodzili się z zacnych, arystokratycznych rodów i tylko dlatego postanowili je połączyć. To właśnie Lucjusz, miał ze swoją wybraną mu wybranką, posiadać dzieci o krwi czystej niczym górska woda. Kobieta wynurzyła się z garderoby z sukienką, przyglądała się jej przez chwilę, okręcając wieszak. Miała minę, jakby miała ochotę zabić pierwszą napotkaną osobę. Jednak nie mówiąc nic, przeszła obok męża, który bał się zapytać w czym rzecz i zatrzasnęła się w łazience. Uprzednio trzaskając drzwiami tak, że jeden z obrazków spadł na ziemię. Malfoy uśmiechnął się do siebie i był pewien, że nudzić się z nią nie będzie.

Kiedy wyszła wyglądała przepięknie, suknia sięgała ziemi, a głęboki dekolt z tyłu ukazywał całe plecy. Zastanawiał się, co ją tak zirytowało, jednak wolał nie pytać.  

- Wyglądasz zjawiskowo – powiedział, a ona uśmiechnęła się i odgarnęła grube loki z twarzy.

- Dziękuję. Ubierz się na litość boską, mój ojciec na pewno przyjdzie przed czasem i weź prysznic.

Roześmiał się, jeszcze wczoraj nie chciała żeby chociaż jej dotknął, a dziś rozstawiała go po kątach. Poszedł więc do łazienki, wziął szybką kąpiel i wyszedł z owiniętym wokół bioder ręcznikiem. Wybrał koszulę, spodnie i marynarkę, jego żona malowała w tym czasie rzęsy czarną szczoteczką, zupełnie nie zwracając na niego uwagi. Gdyby od niego to zależało, spędziłby cały dzień w łóżku. Nie lubił swojej nowej rodziny, poczynając od apodyktycznego teścia, po rozchwianą psychicznie teściową, a kończąc na trzech siostrach żony, które były brzydkie, głupie i śmiały się jak młode źrebak. Najchętniej rzuciłby w którąś zaklęciem.
Malfoy przejrzał się w lustrze, wyglądał jak zwykle nienagannie i elegancko. Mimo to Marlene podeszła do niego, poprawiła mu kołnierzyk i wygładziła materiał kamizelki. W dalszym ciągu unikała kontaktu wzrokowego, podejrzewał, że wstydziła się tego, co wydarzyło się wczoraj. Próbował nakierować jej wzrok na swój, jednak w tym momencie usłyszeli rozchodzący się po domu dzwonek. Miała rację, przyszli za wcześnie. 

Zeszli po schodach. W salonie czekała już na nich cała rodzina panny młodej. Dziewczyna chwyciła męża pod ramię, jakby obawiała się, że ten zaraz gdzieś pójdzie, a ona będzie musiała opowiadać wrażenia z pierwszych dni ich małżeństwa. Ojciec nadął usta i rozejrzał się po mieszkaniu, jakby chciał znaleźć dowody zbrodni, poczym wyciągnął rękę do Lucjusza i ucałował córkę w policzek. Blondyn uznał, że powinien częściej zapraszać jej rodzinę, wyjątkowo przy niej zyskiwał. Jej matka westchnęła głęboko i zrobiła to samo co ojciec. Natomiast siostry wydawały się być zbyt wystraszone, żeby zrobić cokolwiek. Rzuciły krótkie „dzień dobry”, które niesamowicie rozbawiło Lucjusza. Mógł być mężem każdej z nich, a one bały się chociażby do niego podejść. Zaprosił ich do jadalni, gdzie skrzaty kończyły zakrywać stół. Usiedli, a atmosfera była wyjątkowo nieznośna. Pani Malfoy od razu wzięła do ust kieliszek z winem, za co matką ją zganiła, a w mąż dolał trunku, co sprawiło, że teściowa skrzywiła się niemiłosiernie.

- Jak minęła wam noc? – zapytał ojciec. Marlene w tym momencie zachłysnęła się i zaczęła kaszleć.

- Cudownie – odrzekł Lucjusz z rozbawieniem. Zanim jednak rozwinął temat, do pokoju wszedł łudząco podobny do niego mężczyzna. Abraxas Malfoy lustrował otoczenie pogardliwym wzrokiem. Objął nim najpierw ojca panny młodej, matkę  i jej wszystkie siostry aż zatrzymał się na świeżo upieczonej żonie syna. Uśmiechnął się do niej, podszedł i ucałował w rękę.

- Moja przepiękna synowa –zatrajkotał. – Jak pierwsza noc w naszym dworku?

- Dziękuję, dobrze – powiedziała uśmiechając się uwodzicielsko, a Lucjusz zmarszczył brwi, najwyraźniej niezadowolony, że Marlene jest tak miła dla jego ojca.

- Mój syn cię nie wystraszył?

- Czym, niby, miałem ją wystraszyć, tato? – warknął, a Abraxas odsunął się od kobiety i usiadł przy blondynie.  

- Nieważne – burknął, wlewając sobie wina. – James, jesteś zadowolony, że w końcu wydałeś którąś z córek za mojego syna?

Ojciec kobiety napuszył się. Mięśnie w ramionach mu się spięły, ale po chwili opadły, a na twarzy ukazał się grymas, który chyba miał być uśmiechem.

- Twój syn był twardym negocjatorem, wybrał sobie najmłodszą i najładniejszą. Jestem przekonany, że będzie się z nią dobrze bawił.

 Twarz Marlene zamarła, a Lucjusz szybko złapał jej dłoń w swoją, w nadziei, że nie zacznie krzyczeć.

- Mam dziwne wrażenie – zaczął Abraxas z nutą cynizmu w głosie - że choćby Lucjusz bardzo starał się utrudnić jej życie, to i tak będzie miała z nim lepiej niż z wami.  

Wymianę zdań przerwały skrzaty, które przyniosły jedzenie i całkiem nieświadomie zapobiegły wybuchnięciu porządnej awantury. Dziewczyna ścisnęła mocniej dłoń męża, by po chwili ją puścić. Jedli w zupełnej ciszy, którą co nie raz przerywał niczym nieuzasadniony chichot którejś z sióstr. Marlene patrzyła wtedy na nie z politowaniem, a one wydymały usta w sposób identyczny jak ojciec. Lucjusz miał ochotę ich wszystkich wyprosić, podejrzewał, że jego żona również. Po tym, jak ojciec wprost określił ją notą przetargową, pani Malfoy siedziała podirytowana i unikała patrzenia na swoją część rodziny. Przyglądała się albo mężowi albo teściowi, który uśmiechał się do niej życzliwie. Obaj z Lucjuszem bardzo jej żałowali i starali się zrobić wszystko, by jak najlepiej dostosowała się do nowej sytuacji.

- Co was tak śmieszy? – warknęła Marlene, gdy po raz kolejny siostry wybuchły śmiechem. Lucjusz i Abraxas uśmiechnęli się cynicznie, a jej rodzice wyglądali na wzburzonych.

- Ten skrzat – powiedziała jedna z nich, próbując się nie śmiać i wskazując na stojącego za panią Malfoy stworzenie. – Jest taki słodki.

Cały sprawca zamieszania, stał teraz ze wzrokiem wbitym w podłogę, zaczerwieniony po same czubki szpiczastych uszu.

- Zgredek, wyjdź – powiedział Lucjusz. Skrzat był najwyraźniej tym zachwycony, bo szybko pobiegł do kuchni. – Coś jeszcze was bawi?

Znowu zapadła krępująca cisza, po której ojciec Marlene oświadczył, że wychodzi. Abraxas też gdzieś się śpieszył, więc po dwóch godzinach milczenia, udało się nowożeńcom zostać samym.
Wrócili do sypialni, gdzie zasnęli jak niemowlęta, zmęczeni ślubem, brakiem snu ostatniej nocy i najgorszym obiadem w ich życiu.

***

    Lucjusz Malfoy wrócił z pracy kilka minut po piętnastej. Minister Magii był zdziwiony jego ofiarnością, wielokrotnie bowiem proponował mu urlop na miesiąc miodowy, ten jednak nie wiedząc na czym stoi, wolał mieć wyjście ewakuacyjne. Gdyby Marlene okazała się nie do wytrzymania, zawsze mógłby uciec do pracy, wziąć nadgodziny i poczekać aż ta się uspokoi i dostosuje.

W ministerstwie zainteresowanie jego nową żoną sięgało zenitu. Jak tylko przekroczył jego próg, zaczęły się pytania o wesele, noc poślubną i o ocenę jego nowej towarzyszki życia. Nawet minister zaprosił go na wspólny lunch, gdzie starał się wszystkiego dowiedzieć. O tak, musiał przyznać, że wszyscy byli zachwyceni Marlene, co znacznie poprawiło mu humor. Lubił być w centrum zainteresowania, do tego wszyscy chcieli wiedzieć, jakim cudem udało mu się znaleźć tak młodą żoną. To co wydawało się być największym problemem dla niego, dla innych było czymś godnym pozazdroszczenia.

Dlatego, gdy przekroczył próg salonu, wydawał się być już zupełnie rozluźniony i być może, nawet zadowolony, że dzięki niej, wszyscy skierowali na niego swoje zainteresowanie. Z ulgą też musiał przyznać, że ona sama też coraz bardziej mu się podobała. Była mądra, piękna i seksowna. Miała wszystko, co cenił sobie w kobietach.

 Jego spokój jednak nie trwał długo. W domu było podejrzanie cicho i nigdzie nie widział wybranej mu wybranki. Pierwszym, co przyszło mu namyśl było to, że uciekła. Zganił się za tę myśl i zajrzał do kuchni, gdzie skrzaty kończyły gotować obiad.

- Zgredek – warknął, na jednego z nich, a ten wystraszony opuścił wazon z kwiatami, który rozsypał się w drobny mak o kremowe płytki. Skrzat ułożył się na podłodze i zaczął lamentować, przepraszać i zaklinać się, że nie zrobił tego naumyślnie. 

– Uspokój się na litość boską! Nic mnie nie obchodzi ten głupi wazon!

- Kiedy to prezent od pana teściowej, zły Zgredek, zły! – zaczął się okładać patelnią, a Lucjusz podirytowany do granic możliwości, wyrwał mu ją z rąk. Miał setki różnych wazonów i innych szklanych pierdół, które nic go nie obchodziły, a skoro jeszcze był to prezent od teściowej, to wcześniej czy później, sam by go przypadkiem upuścił.  

- Uspokój się, to rozkaz! – Skrzat pociągnął nosem, ustał i zaczął wpatrywać się w swego pana. – Gdzie jest moja żona? Wychodziła gdzieś?

- Po śniadaniu był tu profesor Dumbledore, a potem pani zamknęła się w sypialni.

-Co on tu robił? – warknął, a Skrzat wzruszył ramionami.

Lucjusz wziął głęboki oddech, jeszcze tylko tego pokręconego starca mu tu brakowało. Wspiął się po schodach do sypialni, ale w środku jego żony nie było. Ustał i lustrował dokładnie otoczenie, jakby sądził, że gdzieś się ukryła. Gdy stał wściekły, usłyszał szloch dobiegający z łazienki.

- Cudownie – mruknął i chwycił klamkę, ale okazało się, że drzwi są zamknięte. Nie miał zamiaru błagać by go wpuściła, rzucił zaklęcie wywarzające i wszedł do środka. Pani Malfoy siedziała pod ścianą, skulona i płakała w najlepsze. Opanował złość i usiadł koło niej.

- Co się stało? – zapytał, całując ją w rękę.

- Nic – usłyszał w odpowiedzi. Uśmiechnął się cynicznie, uwielbiał kobiece „nic”, kryło się pod nim tyle różnych uczuć i pretensji, że niewiadomo było od czego zaczynać. – Dumbledore przyszedł…

Przerwała zanosząc się płaczem, a Lucjusz miał ochotę wyjść i upić się tak, żeby nie trafić z powrotem do domu, ale cierpliwie siedział. Przypomniał sobie, że chciał być za kogoś odpowiedzialnym i stwierdził, że nic głupszego wymyślić nie mógł. Jakby nie mógł kupić sobie kota.

- Czego chciał?

- Zaproponował mi pracę.

- Jeśli nie chcesz pracować, to wystarczyło mu to powiedzieć. Nie musisz zanosić się płaczem przez kilka godzin z tego powodu - powiedział, przewracając oczami.

- Ale ja chcę tam pracować – blondyn wstał i chwycił ją za rękę zmuszając do podniesienia się. Przyglądał się jej przez chwilę, starając, za wszelką cenę, zrozumieć, dlaczego ona, do cholery, tak płacze. Jedynym co przyszło mu do głowy, było to, że jej hormony nie są w zbyt stabilnym stanie.

-  To się zgódź, na litość boską, zgódź się, tylko się uspokój.

Marlene zaczęła mu się przyglądać, a potem prychnęła. W tej chwili naprawdę miał ochotę jej coś zrobić. Zacisnął jednak zęby i wykrzywił usta w dziwnym grymasie.

- Chyba masz inny plan wobec mnie – warknęła, poczym weszła do sypialni i usiadła na łóżku.

- Co masz na myśli?

- O tym, że pewnie oczekujesz, że za niecały rok, pojawi się tu jakieś dziecko.

Lucjusz się roześmiał. Wizja posiadania jeszcze jednego niedojrzałego człowieka w tym domu, trochę go przerażała. Ledwo co, zaczynał oswajać się z myślą, że ona tu zamieszkała, o potomku przez najbliższe kilka lat, wolał w ogóle nie myśleć.

- Jesteś jeszcze młoda –chciał powiedzieć „za młoda”, ale biorąc pod uwagę, co robił z nią wczoraj w łóżku, wolał nie nadużywać słów. – Chcesz pracować, to pracuj. Z naszym dzieckiem, poczekamy aż poczujesz wewnętrzną potrzebę macierzyństwa. Wiedz, że mi się do ojcostwa nie śpieszy.

Dziewczyna otarła łzy i uśmiechnęła się z ulgą. Lucjusz stwierdził, że faktycznie mogła uznać, że została jego żoną, tylko w celu dania mu potomka. Usiadł koło niej i objął ją ramieniem.

- Powinnaś nauczyć się stawiać mi warunki, jesteś moją żoną. To ja powinien spełniać twoje zachcianki, nie odwrotnie – powiedział, mając nadzieję, że wkupi się w łaski. Dziewczyna jednak popatrzyła na niego z politowaniem, po czym uśmiechnęła się do siebie. – Właściwie jako kto masz tam pracować?

- Mam być nauczycielką zielarstwa. Zawsze byłam najlepsza z tego przedmiotu – powiedziała rozpogadzając się.

- Gdyby nie mój kolega, który dawał mi odpisywać, nigdy bym tego nie przeszedł – powiedział, a ona się roześmiała.

- Miło jest wiedzieć, że jest coś czego mogłabym ciebie nauczyć – objął ją mocniej, zdając sobie sprawę, jak bardzo jest zagubiona. Uważała go za kogoś idealnego, dużo mądrzejszego i niedoścignionego. Jej również trudno było zapomnieć o różnicy wieku.

- Właściwie to możesz. Pójdziemy do ogrodu botanicznego, pokażesz mi, co jest czym. Co ty na to? – pani Malfoy wyglądała na niezwykle uszczęśliwioną. Skinęła głową i po dziesięciu minutach była gotowa do wyjścia. Poczuła się pewniej, kiedy Lucjusz zechciał poznać jej zainteresowania. Resztę dnia spędzili wśród dziwnych roślin, które zupełnie nic go nie obchodziły. Jednak za każdym razem, gdy dziewczyna z przejęciem opowiadała o właściwościach jakiś traw, czy niewiadomo czego jeszcze, wysłuchiwał uważnie, zadając mnóstwo pytań. Chciał żeby poczuła się wyjątkowo, by wiedziała, że pomimo różnicy wieku, nie musi czuć się niepewnie.

***

    Lucjusz Malfoy wziął dzień wolnego. Po wczorajszym popołudniu, które spędził na oglądaniu roślin, nie mógłby się skupić na pracy. Czuł się tak znudzony i zmęczony, że wolał zostać w domu. Leżał zupełnie nagi w łóżku, a jego żona spała wtulona w jego pierś. Musiał nieskromnie przyznać, że był geniuszem uwodzenia. Nie było kobiety, która zdołałaby oprzeć się jego wdziękom. Marlene również zaczynała się z nim oswajać i wiedział, że zdoła ją w sobie rozkochać. Wszystko szło po jego myśli, a przynajmniej mocno wierzył, że tak jest.

Pani Malfoy tego poranka wyjątkowo podzielała zapał swojego męża. Gdy tylko otworzyła oczy, uśmiechnęła się i pozwoliła się pocałować. Najwidoczniej, wczorajszy spacer, podziałał na nią łagodząco. Przyglądał jej się dłuższą chwilę, uśmiechając się. Nie mając innych planów na dzień, postanowili zjeść leniwe śniadanie na tarasie.

***

   Marlene stała w ogrodzie, otoczona zewsząd kwiatami, pozwalając by wiatr rozwiewał jej długie włosy. Lucjusz musiał przyznać, że wyglądała uroczo. Podszedł do niej i objął ją w pasie. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko. Starał się cały czas być blisko, by mogła się do niego przyzwyczaić. Mieli w końcu spędzić ze sobą całe życie, a Lucjusz miał nadzieję sprawić, że nie będzie to droga przez piekło.  

- Myślisz, że będziemy szczęśliwi?- zapytała, pierwszy raz określając ich jako jedno. Przytulił ją mocniej.

- Jesteśmy na dobrej drodze – mruknął, składając pocałunek na jej szyi. 


____

Wyszło inaczej niż miałam to w planach, zdecydowanie gorzej. Nie starczyło mi jednak pomysłu na taką formę, jaką zakładałam. Poza tym, jest to beznadziejne romansidło, ale tak mnie naszło żeby stworzyć miniaturkę z Lucjuszem. Mam nadzieję, że nikt nie umarł po przeczytaniu tego. :-) 

W ramach formalności; na tym blogu będę publikowała różnego rodzaju miniaturki. Kolejna nie będzie związana z Potterem, więc może wyjdzie lepiej. ;-) 

Dedykacja: 

Chciałabym, tego bloga zadedykować Milczącej, dzięki której moje życie ostatnio stało się lepsze. 
Dziękuję Ci, Kochana, za to, że jesteś, że znosisz moje marudzenie i że potrafisz mi w każdej sytuacji poprawić nastrój. Jesteś wyjątkowa i sprawiasz, że Vesper nawet mając najgorszy dzień potrafi się uśmiechnąć. Dziękuję! ;* 

[EDIT] Kolejna miniaturka znowu będzie o Lucjuszu, nawet nie pytajcie dlaczego :D Jestem w trakcie pisania.